Jeśli próbujesz cieszyć się tym, co masz, nie przyznając się do bolesnych emocji. Zadręczasz się perfekcjonizmem i przewidywaniem kłopotów. Nikt nie wie, kim naprawdę jesteś, przeczytaj moją rozmowę z blogerką, autorką oludziach.pl – Katarzyną Kamińską, inspirowaną książką Margaret Rutherford „Perfekcyjni do bólu” z Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Być może i Ty ukrywasz depresję pod maską perfekcjonizmu.
KATARZYNA KAMIŃSKA: W książce „Perfekcyjni do bólu”, wyd. UJ można przeczytać: Ludzie, którzy doświadczają perfekcyjnie ukrytej depresji, chowają się pod maską perfekcjonizmu, lecz odczuwają głęboki ból wewnętrzny.Często można przeczytać negatywne komentarze pod postami, które mówią, że ktoś osiągnął sukces, a jednocześnie jest nieszczęśliwy. Wtedy jest hejt: jak to osiągnął fortunę i cierpi? W ogóle nie ma prawa! Mówi się też, że lepiej cierpieć z milionami na koncie niż bez nich.
Jak to możliwe, że osoby, które cierpią, potrafią na co dzień prezentować się tak perfekcyjnie w idealnym domu, z pieniędzmi na koncie, idealną rodziną, pracą i na dodatek często z uśmiechem na twarzy?
ANNA JERZAK: Musimy pamiętać, że często to, co widzimy u innych, to jedynie wycinek rzeczywistości, do którego ktoś nas dopuszcza świadomie, bądź nie. Niezmiennie dziwią nas doniesienia, że jakieś sławne osoby, które teoretycznie posiadają wszystko, chorują jednak na depresję i nie są tak szczęśliwe, jak sprawiają wrażenie. Może to być misternie zbudowana fasada – piękny dom, miliony w portfelu, uśmiech na twarzy, ale pod nią skrywa się ból i wewnętrzne konflikty, które są niezależne od zer na koncie, a raczej wiążą się po prostu z byciem człowiekiem. Ta widoczna dla innych część, często wypracowana, narzucona lub wyuczona, to tzw. strategia radzenia sobie, w języku psychoanalizy mówimy o mechanizmach obronnych, które często w niezdrowy sposób mają za zadanie odsuwać od nas cierpienie.
Nasze mechanizmy obronne, w tym perfekcjonizm, to często bardzo „podstępne” sposoby radzenia sobie z trudnymi dla nas emocjami, myślami i zachowaniami. Czasami w gabinecie nazywam je „fałszywymi przyjaciółmi” – obiecują wiele, ale nie mówią, co tracimy przez ich obecność w naszym życiu. Kierują one naszym zachowaniem, jakby ich hasłem przewodnim było „nie czuj”, a przede wszystkim „nie odczuwaj dyskomfortu”, związanego np. ze smutkiem, złością, niespełnieniem. Podpowiadają nam, żeby lepiej zanurkować w szafce ze słodyczami, zapraszając szybkiego Ukoiciela, oddać się kompulsywnemu jedzeniu, aby zapełnić pustkę, oglądnąć kolejny odcinek serialu, aby nie myśleć, o konflikcie w pracy, wypucować mieszkanie, zamiast skonfrontować się z partnerem po kłótni, czy też rzucić się w wir pracoholizmu lub innego „holizmu”, który skutecznie odwróci uwagę od dręczących kwestii. Jeśli naszym mechanizmem obronnym jest, mówiąc językiem terapii schematu „Perfekcjonistyczny Kontroler”, to dla kogoś z zewnątrz jawimy się wtedy, jako osoby bardzo dobrze pracujące, zorganizowane, wyglądające, po prostu perfekcyjne w każdym obszarze życia. Niestety jest to przesunięte do granic, bo PK nie pozwala nam na słabość, czy odpuszczanie. Tylko że ludzie nie widzą, ile kosztuje życie z trybem Perfekcjonistycznego Kontrolera oraz co dzieje się w naszych wnętrzach, na poziomie emocji i myśli oraz schematów, wyniesionych z historii życia. My często sami nie chcemy tam patrzeć, bo wiąże się to z trudną konfrontacją i zmierzeniem się z tym, co towarzyszyło nam przez całe życie, jako sposobem radzenia sobie z trudami i smutkami, a w dorosłości okazuje się często niezdrowe i niefunkcjonalne. To właśnie taki Perfekcjonistyczny Kontroler jest często maską dla schematu niepełnowartościowości i wstydu. Powstaje on, gdy jesteśmy mali i otoczenie daje nam do zrozumienia, że jednak coś z nami nie tak. Nie możemy wpłynąć na innych, sprawić, żeby ktoś nas lubił i nie krzywdził, jesteśmy niewystarczająco mądrzy, ładni, że moglibyśmy lepiej, więcej, inaczej. Wtedy uczymy się różnych strategii radzenia sobie, żeby nie doświadczać nieprzyjemnego poczucia zawstydzenia, czy bycia wadliwym. Zaczynamy być wzorowymi uczniami, uległymi, grzecznymi, uczynnymi dziećmi, które widzi się, akceptuje i kocha warunkowo, na przykład, gdy coś osiągają. Z takim bagażem doświadczeń, wyrastamy na nadmiarowo poukładanych, kontrolujących siebie i innych, dorosłych, którzy starają się zrobić wszystko żeby tylko znów nie rozbudził im się schemat, który przyniesie cierpienie. Tylko nikt nie ostrzega, że w życiu to tak nie działa. Nie da się mieć ciastka i zjeść ciastka. Nie da się mieć wszystkiego na 100%. Nie da się kontrolować wszystkiego i wszystkich, a Wewnętrzny Perfekcjonistyczny Kontroler tego od nas wymaga i nie znosi sprzeciwu. Kończy się to, m.in. na momentach, gdy nasze ciało nie daje już rady i pojawiają się objawy w postaci psychosomatycznych dolegliwości, nerwobólów bez medycznych podstaw, które „krzyczą” żeby się nimi zająć, zamiast siedzieć kolejne nadgodziny w pracy. Gdy partner lub partnerka odchodzą do kogoś, kogo nie pochłania praca lub daje im więcej swobody, a nie tylko obsesyjną kontrolę. Czy właśnie odzywa się depresja, przypominająca o poczuciu bycia niewystarczającym, bo jednak nie dało się rady perfekcyjnie wszystkiego wykonać i skontrolować, bo coś przeciekło przez palce.
KATARZYNA KAMIŃSKA: Dlaczego jest ludziom tak trudno podzielić się z kimś swoimi rozterkami? Skoro tak bardzo cierpią, czy nie byłoby czymś naturalnym szukanie pomocy?
ANNA JERZAK: Odpowiem bardzo psychologicznie: to zależy. Wiele czynników ma wpływ na szukanie pomocy, szczególnie tej specjalistycznej. Ograniczeniem mogą być uwarunkowania finansowe, miejsce zamieszkania, czy też uwewnętrznione przekonania, myśli, że jak szukam pomocy, to coś ze mną nie tak, wszyscy sobie radzą, tylko nie ja, albo nie zasługuję na pomoc, bo mam pieniądze i zdrowie fizyczne, więc inni powiedzą, że przesadzam, wymyślam itd. Mogą to być też bardzo krzywdzące, stereotypowe stwierdzenia, np. że po taką pomoc, to sięgają „wariaci”, a psychoterapia, to taka rozmowa lub przyjaźń za pieniądze. Jest jeszcze druga strona medalu. Są osoby, które obciążają innych nadmiarowo swoimi problemami i rozterkami, albo pojawiają się w gabinecie na jedną konsultację, wyrzucą z siebie wszystko lotem błyskawicy, po czym nic z tym nie zrobią, nie zreflektują. Co prawda na chwilę poczują się lepiej, bo mechanicznie, poprzez mówienie, obniżą napięcie, ale nic się nie zmieni w ich myśleniu, czy zachowaniu poza gabinetem. Oczywiście nie ma nic złego w szukaniu wsparcia społecznego, tym bardziej profesjonalnego, i każdy chciałby móc czasami po prostu pożalić się na różne kwestie, ale jak wszystkie nasze zachowania, musi to być zrównoważone, a nie nadmiarowe i wszechogarniające, bo będziemy tylko wzmacniać niezdrowe zachowania, rzucając na nie światło za każdym razem, gdy będziemy wylewać na innych nasze „gorzkie żale”. Najlepiej, aby pociągało to za sobą zdrowe refleksje, a w gabinecie – pracę nad sobą ku wzmocnieniu zdrowych, zbalansowanych zachowań, które umożliwią realizację potrzeb, bez ranienia siebie i innych.
KATARZYNA KAMIŃSKA: W tej samej książce wyczytałam: osoby z perfekcyjnie ukrytą depresją nie mają wyraźnych epizodów depresyjnych. Proszę o wyjaśnienie, to mają, czy nie, depresję?
ANNA JERZAK: Prawdopodobnie chodzi o to, że u tych osób nie jest, to tak wyraźnie zarysowane, zarówno czasowo, jak i w postaci objawów, jak to jest opisywane w książkach i klasyfikacjach chorób czy zaburzeń psychicznych. To że ktoś na pierwszy rzut oka nie spełnia kryteriów depresji wg DSM-5 (Klasyfikacji Zaburzeń Psychicznych APA) czy ICD-11 (Międzynarodowa Statystyczna Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych) nie znaczy, że nie cierpi. Cierpienie to może „rozlewać się” w czasie, wpisać się wręcz na stałe w nasze tkanki i wynikać z uruchomionego poczucie wadliwości, bycia niewystarczającym, a także z poczucia niespełnienia, że jednak dorosłe życie nie wygląda tak, jak to sobie wymarzyliśmy i zaplanowaliśmy, lub spełnienia w taki sposób, jak nie byliśmy na to przygotowani. Dodatkowo w mojej pracy nie skupiam się jakoś strasznie na etykietach diagnostycznych, szczególnie jeśli chodzi o zaburzenia nastroju. Uważam, że często one są już wtórnym objawem, wierzchołkiem góry lodowej, a ważniejsze jest zejście pod powierzchnię i przyjrzenie się, skąd to wszystko się bierze i jak można to zmienić. Według mnie bardziej pomocne dla Pacjentów jest opisanie i uznanie pewnych zjawisk, szczególnie emocji, a nie zamykanie tego w jednowyrazowych diagnozach. Z drugiej strony, dla niektórych diagnoza jest czasami ulgą, że w końcu wiedzą z czym się mierzą. Niestety często może ona stać się również wymówką, na której Pacjent zaczyna się skupiać i „pielęgnować” objawy, zamiast pracować nad poprawą swojego stanu. Pamiętajmy więc żeby diagnoza, jeśli ją usłyszymy lub formułujemy, zawsze była wskazówką do dalszego zdrowego postępowania, a nie tarczą, za którą się schowamy w bezruchu.
KATARZYNA KAMIŃSKA: Czy samo dostrzeżenie i nazwanie odczuwanego cierpienia jest rozwiązaniem problemu? A może idealnym lekiem będzie pójście na terapię? Jak można rozumieć taki fragment ze wspomnianej książki: „Kiedy już przyznasz się do swojej zdolności i nawyku ukrywania, kim jesteś, kiedy poczujesz smak wolności i spełnienia w docenianiu pełni swojego „ja”, potężna zmiana stanie się nieunikniona. Być może po raz pierwszy w życiu urzeczywistnisz cały swój potencjał psychiczny i emocjonalny. Od ciebie zależy, jak i kiedy powiadomisz o tych zmianach ludzi, do których masz zaufanie. Będę cię jednak zachęcać do rozglądania się za przynajmniej jedną osobą, z którą możesz wyruszyć w tę drogę. Kiedy opuścisz więzienie idealnej osobowości, odkryjesz spokój samoakceptacji i siłę w podatności na zranienie.”
ANNA JERZAK: Myślę, że dostrzeżenie i nazwanie problemu, że możemy być nieidealni w tym nieidealnym świecie, pozwolenie sobie na poczucie bólu i uznanie cierpienia, jest pierwszym krokiem ku wyzdrowieniu i wyzwoleniu z pułapek życiowych schematów.
Żeby nie było tak cukierkowo, to powiem, że nie jest to prosta i przyjemna droga, bo czeka nas walka z dotychczasowymi, rozgoszczonymi na dobre w naszym funkcjonowaniu, niezdrowymi mechanizmami radzenia sobie, ale jednocześnie zapewniam, że ta praca się opłaci. Czasami będziemy potrzebowali wesprzeć się w tej drodze na ramieniu profesjonalisty, lekarza psychiatry, bądź psychoterapeuty, ale to paradoksalnie świadczy o naszej sile, otwartości na zmianę i świadomości siebie, swoich zasobów i braków. Powinniśmy zostać przez nich wyposażeni w narzędzia do zdrowego radzenia sobie, ale ich używanie poza gabinetem to praca i odpowiedzialność danej osoby, a nie specjalisty. Nie myślmy, że samo zapisanie się na terapię załatwi sprawę i po pierwszej wizycie zadzieje się magia. Poza tym nie każdy z nas musi trafić do gabinetu specjalisty, bo są osoby, które np. na drodze samorozwoju i samokształcenia, będą w stanie sobie zdrowo poradzić.
Pamiętajmy, że oznaką zdrowia jest zobaczenie i zaakceptowanie siebie w całości, razem ze wszystkimi zaletami, ale też słabościami i unikatową wrażliwością. Innymi słowy to jest ten moment, gdy zrzucamy maskę perfekcjonizmu, pod którą ukryła się nasza najwrażliwsza część, wymagająca od nas dorosłej, zdrowej opieki i uważności. Trzymam kciuki za wszystkich, którzy tego potrzebują, aby odnaleźli siłę i motywację do zdjęcia masek i do skonfrontowania się z rzeczywistością oraz wejścia na ścieżkę, która prowadzi ku zdrowiu. Kto wie, może się na niej spotkamy.
Dodaj komentarz