22 sierpnia 2018

Recenzja książki: „Depresja. Jedzenie, które leczy”

Czy da się pokonać depresję od strony kuchni?

Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, ale ostatnimi czasy w mediach pojawiło się kilka pozycji i artykułów, które skupiają się na walce z depresją za pomocą jedzenia, np. artykuł z prasy kolorowej o (nie)wdzięcznym tytule, „zwalcz depresję przy pomocy makaronu”. Niestety tak skonstruowane tytuły są totalnie nietrafione i wprowadzają w błąd osoby, które nie posiadając fachowej wiedzy, są podatne na sugestie mediów i postrzeganych autorytetów, szczególnie jeśli w danym momencie sami zmagają się z trudnościami, związanymi z chorobą. Nie znam jedzenia, które uleczy z choroby, jaką jest depresja, nie mówiąc już o poważniejszych dolegliwościach, jak np. choroby onkologiczne, a i takie pomysły w mediach nie są odosobnionym przykładem. Pamiętajmy, że jedzenie ma ogromne znaczenie w naszym życiu i wpływ na nasze ciało, jak również samopoczucie, ale nie jest remedium na żadną chorobę. Tym samym muszę nawiązać do samego tytułu książki, którą miałam przyjemność ostatnio przestudiować, czyli „Depresja. Jedzenie, które leczy”. Jeśli ktoś podatny na sugestię, kto nie dysponuje specjalistyczną wiedzą sięgnie po taki tytuł, może mieć oczekiwania, że choroba z jaką się zmaga jest do pokonania dzięki temu, co położy sobie na talerzu. Prosta recepta? No właśnie niekoniecznie…

Depresja – wróg nr 1!

Coraz więcej fachowych źródeł donosi, że depresja jest jednym z największych zagrożeń ówczesnego świata, jeśli chodzi o choroby i zaburzenia psychiczne. Została ona uznana przez WHO (Światowa Organizacja Zdrowia ) w 2017 roku za jedną z głównych globalnych przyczyn niepełnosprawności. „Cierpi na nią ponad 320 milionów ludzi na całym świecie i ta liczba wciąż rośnie. Co piąty z nas w którymś momencie swojego życia zapadnie na depresję*.”

Jestem w gronie specjalistów, którzy opowiadają się za tym, że depresja to nie jest to tylko chwilowe złe samopoczucie i stwierdzenie, że „nic mi się dziś nie chce”. Jest to chroniczny stan obniżonego nastroju, z brakiem motywacji i podejmowania działania, z patrzeniem na swoją przeszłość, siebie i przyszłość w czarnych barwach. Pamiętajmy, że nie jest to coś, co minie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy ktoś nam powie: ”weź się w garść”.

Walka na wielu frontach – czyli jak pokonać depresję?

Z tego powodu chciałam Wam zaproponować rozważne i świadomie sięgnięcie do książki, która ma aktualnie swoją premierę, a ja mogłam do niej zerknąć trochę wcześniej i wypracować swoją opinię na jej temat. Chodzi mianowicie o pozycję: „Depresja. Jedzenie, które leczy”, autorstwa Karoliny i Macieja Szaciłłów, która zdaje się być trzecią częścią trylogii, dopełniającą serię jeszcze dwóch książek, pt.: „Zdrowa tarczyca” i „Jedzenie, które leczy.”

Patronat nad książką pełni Wydawnictwo Zwierciadło i to m.in. na ich stronie możecie nabyć swój egzemplarz lub w innych dobrych księgarniach.

Na początku należy się duży plus dla wydawcy i autorów za bardzo przyjemną dla oka i odbioru szatę graficzną oraz piękne zdjęcia, potraw i składników, z których te dania można stworzyć. Książka bez wątpienia będzie ozdobą półki niejednego pasjonata gotowania (szczególnie zafascynowanego filozofią wschodu) i szacunku dla własnego ciała, a przede wszystkim kolekcjonera książek kucharskich. Z dalszą oceną książki mam niemały problem, ze względu na merytoryczną stronę pozycji. Co prawda początek jest oparty w dużej mierze na słowach psychiatry – Alexandra Lowena i jego bioenergetyce (która ma zarówno wielu zwolenników, jak i przeciwników) oraz jego kultowej książce „Depresja i ciało”, to im dalej w las, tym więcej treści, dotyczącej ogólnie pojętej medycyny wschodu i pięknie ilustrowanej książki kucharskiej. Wybór należy do Was, czy bardziej interesuje Was konwencjonalne leczenie depresji, czyli fuzja farmakoterapii oraz psychoterapii, czy raczej poprawa nastroju przy pomocy doświadczeń kulinarnych, opartych na medycynie i praktykach filozofii wschodu. Jeśli blisko Wam do drugiego podejścia, książka ta będzie doskonałym dopełnieniem waszych kuchni i docelowo talerzy.

Aby jeszcze bardziej przybliżyć Wam klimat książki, poniżej mała namiastka, co znajdziecie w środku:

„…depresja to nic innego jak umysł, który nie jest w chwili obecnej. Umysł, który zawieszony jest na wielkich wyzwaniach. Na osiągnięciach, podbojach (również sercowych), marzeniach, które mają wypełnić tę wielką dziurę w środku. Mają sprawić, że w końcu poczujemy swoją wartość. Na wyimaginowanych, najczęściej niemożliwych do zrealizowania oczekiwaniach. Gdy okazuje się, że się nie spełnią, mija euforia. Pęka bańka mydlana. Uruchamiamy rezerwy energetyczne. Wpadamy w depresję…”

I dalej jedna z recept, co zrobić, aby „odbić się od dna”:

„I nagle krok po kroku, oddech za oddechem, danie po daniu zaczynamy czuć się lepiej. Mamy poczucie, że coś nam w końcu wyszło. Coś się udało…”

Znajdź najlepszą opcję dla siebie i poczuj się lepiej

Sami autorzy podkreślają, że należy ostrożnie podchodzi do konfrontacji z depresją, mówiąc dość kolokwialnie nie zalecają na przykład porzucenia psychoterapii na rzecz „jedzenia marchewki”. Są na pewno sceptyczni, jeśli chodzi o tradycyjną farmakoterapię, ale ostrożnie jej nie odradzają, jak ktoś uzna to u siebie za konieczne. W kilku miejscach książki przypominają o konsultacjach z lekarzem integracyjnym, czyli łączącym tradycyjne podejście z tym alternatywnym.

Natomiast jeśli chodzi o mnie to moje stanowisko mocniej przechyla się ku tradycyjnej walce z depresją, bowiem pracuję zgodnie z wytycznymi psychoterapii osób dorosłych i tym samym czasami uważam, że warto wspomóc się lekami, aby obniżyć napięcie, aby proces psychoterapii, czyli docierania do źródeł trudności był skuteczniejszy (leki nie usuwają przyczyn, wpływają tylko na aktualne objawy). Niezaprzeczalnie dołączę do tego większą uważność na to, co pojawia się na naszych talerzach i jak to może wpływać na nasz organizm i zwrotnie na psychikę, szczególnie, że ostatnio mamy wysyp książek, które kierują naszą uwagę na procesy przebiegające w naszych jelitach, wpływające na układ hormonalny oraz nerw błędny. Z zaciekawieniem przyglądam się temu pod kątem tzw. „drugiego mózgu”, nie zapominając o nieustannym pogłębianiu wiedzy na jakiej zasadzie to funkcjonuje.

Pozostawiam Was z decyzją do podjęcia, czy chcecie wzbogacić swoją głowę i biblioteczkę o opisaną pozycję, bo moje zdanie na temat depresji i książki właśnie poznaliście.

Wpis powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zwierciadło, któremu dziękuję za przedpremierową możliwość zapoznania się z książką małżeństwa Szaciłłów.

Przypisy:

*Niklas Ekstedt, Henrik Ennart. „Happy Food. Przez żołądek do szczęścia”.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *